Gość |
Wysłany: Czw 14:52, 21 Mar 2013 Temat postu: |
|
Przygotowania do wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu, a także do spotkania w tym samym miejscu premierów Donalda Tuska i Władimira Putina, trwały kilka miesięcy.
Prowadzona przez polski rząd i rosyjską ambasadę gra dyplomatyczna, której świadkowie ponieśli w większości śmierć w katastrofie smoleńskiej, obliczona była wyraźnie na rozdzielenie obu wizyt i obniżenie rangi delegacji prezydenta. Niestety, wszystko wskazuje na to, że kluczowe uzgodnienia zapadały w rozmowach nieformalnych – niewielkie są więc szanse, że kiedykolwiek poznamy ich treść.
Pod batutą ambasadora Grinina
Według rzecznika polskiego rządu Pawła Grasia o wspólnych polsko-rosyjskich uroczystościach katyńskich po raz pierwszy mówiono na wysokim szczeblu już 1 września 2009 r. w Sopocie. Donald Tusk i Władimir Putin niespodziewanie udali się wówczas na półgodzinną rozmowę w cztery oczy na słynne sopockie molo (choć oficjalny plan przewidywał spotkanie w hotelu Sheraton).
Do sprawy uroczystości wrócono 6 grudnia 2009 r., gdy radca Ambasady Federacji Rosyjskiej w Warszawie Dmitrij Polianski poinformował, że w kwietniu 2010 r. w Kaliningradzie planowane jest spotkanie premierów Rosji i Polski. Żadnych szczegółów jednak nie podano. Z nieoficjalnych informacji wynikało tylko, że Tusk i Putin udadzą się być może z Kaliningradu do Katynia.
Taką możliwość zakładano, bo równolegle pod koniec 2009 r. ruszyły przygotowania do corocznych uroczystości ku czci Polaków zamordowanych w Katyniu. Organizatorem obchodów była Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa pod kierownictwem Andrzeja Przewoźnika, który zginął potem w katastrofie pod Smoleńskiem.
W uroczystościach 70. rocznicy ludobójstwa w Katyniu chciał oczywiście wziąć udział prezydent Lech Kaczyński. 27 stycznia 2010 r. podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Mariusz Handzlik (również zginął w Smoleńsku) rozesłał pismo z informacją, że w kwietniu Lech Kaczyński planuje w Katyniu oddać hołd pomordowanym polskim oficerom. Dokument trafił do MSZ, Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa (ROPWiM), Ambasady RP w Moskwie i Adama Rotfelda (współprzewodniczącego Polsko-Rosyjskiej Grupy ds. Trudnych). Odpowiedzi Kancelaria Prezydenta się nie doczekała. W tym samym dniu Handzlik powiadomił listownie ambasadora Rosji w Polsce Władimira Grinina, że „Lech Kaczyński chciałby wspólnie z Prezydentem Federacji Rosyjskiej Dmitrijem Miedwiediewem pochylić się nad grobami polskich i rosyjskich ofiar, które spoczywają w Lesie Katyńskim”.
Dwa dni później Handzlik zwrócił się do sekretarza generalnego ROPWiM Andrzeja Przewoźnika z prośbą o przekazanie prezydentowi informacji na temat aktualnego stanu przygotowań do obchodów rocznicowych. Było już więc pewne, że Lech Kaczyński uda się na obchody – nie wiadomo było tylko, kiedy dokładnie one się odbędą.
W tym momencie uaktywniła się strona rosyjska. 3 lutego 2010 r. portal Onet.pl informował za rosyjską agencją Interfax: „Premier Federacji Rosyjskiej Władimir Putin zaprosił prezesa Rady Ministrów Donalda Tuska do wspólnego uczczenia pamięci ofiar Katynia. Uroczystości odbędą się w pierwszej połowie kwietnia 2010 r. – podała kancelaria Tuska w komunikacie. [...] Zaproszenie zostało przekazane w czasie rozmowy telefonicznej, do której doszło z inicjatywy strony rosyjskiej” .
Z drugiej strony Rosjanie – albo chcąc ośmieszyć Lecha Kaczyńskiego, albo wymusić na nim deklarację przylotu do Katynia w konkretnym terminie (lub jedno i drugie) – do 21 lutego udawali, że nic nie wiedzą o planach przylotu do Rosji Prezydenta RP. Władimir Grinin, ambasador rosyjski w Polsce, 20 lutego powiedział dziennikarzom wprost, że nie dostał pisma Mariusza Handzlika w tej sprawie. Dopiero gdy urzędnik Kancelarii Prezydenta zadeklarował, że dysponuje potwierdzeniem odbioru dokumentu przez rosyjską ambasadę w Warszawie, Rosjanie przyznali się do otrzymania listu. „Zadziwiające jest, że ambasador Grinin tymi swoimi słowami włącza się w sprawy wewnętrzne w Polsce. A to nie należy do jego obowiązków” – komentował w Radiu Zet podirytowany Aleksander Szczygło, ówczesny szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. „To u nas, w kancelarii, spowodowało dużą nerwowość, bo o ile byliśmy przyzwyczajeni do tego, że jesteśmy poddawani atakowi ze strony mediów czy polityków Platformy Obywatelskiej, o tyle włączenie się ambasady rosyjskiej w ten spór było już czymś całkowicie niesłychanym” – opowiadał w filmie „Mgła” (reż. Maria Dłużewska, Joanna Lichocka) zastępca szefa kancelarii Lecha Kaczyńskiego, Jacek Sasin.
Nie ma cienia wątpliwości, że Grinin wykonywał rozkazy bezpośrednio otrzymane od Władimira Putina. Obaj znają się jeszcze z drugiej połowy lat 80. Gdy Putin był agentem KGB we wschodnioniemieckim Dreźnie, Grinin stał na czele sowieckiej ambasady w NRD. Wcześniej (1973–1980) Władimir Grinin był ambasadorem ZSRR w Republice Federalnej Niemiec. Ambasadą rosyjską w Polsce kierował od 2006 r. do lipca 2010 r. Obecnie pełni prestiżową funkcję ambasadora Rosji w Niemczech.
Jak ustalono datę 10 kwietnia
Data 10 kwietnia padła po raz pierwszy w oficjalnej korespondencji 23 lutego 2010 r., w piśmie Andrzeja Kremera, wiceministra spraw zagranicznych, do szefa Kancelarii Prezydenta, Władysława Stasiaka. „Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa organizuje w dniu 10 kwietnia 2010 r. wyjazd oficjalnej delegacji polskiej na coroczne uroczystości w Katyniu z okazji przypadającej w tym roku 70. rocznicy zbrodni katyńskiej. Do udziału zaproszeni są przedstawiciele środowisk rodzin katyńskich, duchowieństwa, Wojska Polskiego oraz innych grup społecznych i instytucji. Mając powyższe na uwadze, zwracam się do Pana Ministra z uprzejmą prośbą o ostateczne potwierdzenie gotowości Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej do uczestniczenia w tych uroczystościach i przewodniczenia delegacji polskiej. Ze względu na konieczność pilnego podjęcia szeregu przedsięwzięć logistycznych niezbędnych dla sprawnego zorganizowania wyjazdu delegacji, uprzejmie proszę Pana Ministra o niezwłoczne udzielenie odpowiedzi” – czytamy w dokumencie.
Oprócz Władysława Stasiaka list otrzymali wiceminister kultury Tomasz Merta, sekretarz generalny ROPWiM Andrzej Przewoźnik i szef kancelarii premiera Tomasz Arabski. Wszystkie wymienione tu osoby (także Andrzej Kremer) zginęły pod Smoleńskiem – wszystkie, oprócz Tomasza Arabskiego. Pismo z MSZ, powstałe prawdopodobnie na życzenie Radosława Sikorskiego, to wyraźna próba wymuszenia na Lechu Kaczyńskim oficjalnej deklaracji wylotu do Rosji 10 kwietnia.
Prezydent wstrzymywał się jednak z ostatecznym potwierdzeniem tej daty. 2 marca 2010 r. ówczesny Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski wysłał więc do Kancelarii Prezydenta pismo z prośbą o umożliwienie posłom skorzystania z wolnych miejsc w samolocie. Nie wiadomo oczywiście, czy zamiarem marszałka było oficjalne potwierdzenie przez Lecha Kaczyńskiego konkretnej daty wylotu, ale w piśmie datowanym na 5 marca 2010 r. taką deklarację otrzymał. „Z upoważnienia Pana Prezydenta RP pragnę poinformować, że na uroczystości 70. rocznicy zbrodni katyńskiej w dniu 10 kwietnia 2010 r. w Katyniu Kancelaria Prezydenta RP organizuje przelot samolotu specjalnego” – czytamy w dokumencie podpisanym przez prezydenckiego urzędnika.
Wcześniej, 3 marca, dyrektor Zespołu Obsługi Organizacyjnej w Kancelarii Prezydenta Janusz Strużyna powiadomił Tomasza Arabskiego o „konieczności zabezpieczenia przelotów samolotem specjalnym Tu-154M” na trasach Warszawa–Smoleńsk i Smoleńsk–Warszawa. W dokumencie padła data 10 kwietnia 2010 r. i dokładne godziny wylotów.
W tym samym dniu polskie media podały, że uroczystości w Katyniu będą podzielone na dwie części: 7 kwietnia premier Tusk zobaczy się premierem Putinem, a 10 kwietnia hołd pomordowanym Polakom odda Lech Kaczyński.
Arabski sam na sam z Rosjanami
Donald Tusk od dłuższego czasu doskonale wiedział, że spotka się w Katyniu z Władimirem Putinem nie 10, a 7 kwietnia. Jak wynika z ujawnionych przez „Wprost” zeznań Agnieszki Wielowieyskiej, dyrektora Departamentu Spraw Zagranicznych kancelarii premiera – decyzja o podziale uroczystości zapadła już bowiem najwyżej kilka dni po rozmowie telefonicznej Tuska i Putina (która odbyła się 3 lutego 2010 r.). Jak już wspominaliśmy – prezydent Lech Kaczyński, formalnie pierwsza osoba w państwie, dowiedział się o tym dopiero na początku marca 2010 r.
Oficjalnym powodem rozdzielenia obchodów miały być plany Władimira Putina niepozwalające mu przybyć do Katynia 10 kwietnia 2010 r. „Ustalono, że 10 kwietnia 2010 r. pozostaje nadal aktualny jako termin obchodów centralnych, zaś 7 kwietnia będzie obejmował wizytę premiera Donalda Tuska z jej osobnym programem. W sumie w lutym 2010 r. organizacja tych dwóch wizyt niejako rozdzieliła się” – zeznała w prokuraturze Wielowieyska .
Główną rolę w przygotowaniu obu wyjazdów odegrało najbliższe otoczenie premiera Tuska. Tomasz Arabski, szef jego kancelarii, nie tylko na bieżąco miał wgląd do korespondencji między Kancelarią Prezydenta a MSZ, lecz prowadził także nieoficjalne lub półoficjalne rozmowy z Rosjanami. Najpierw – co opisaliśmy w „Gazecie Polskiej”, powołując się na naszych informatorów – spotkał się z przedstawicielami władz rosyjskich pod koniec stycznia 2010 r. . Notatkę z tego wyjazdu miała sporządzić Służba Kontrwywiadu Wojskowego. Potem, 17 marca, Arabski odbył jeszcze bardziej chyba zagadkowe spotkanie w jednej z moskiewskich restauracji. Jak zeznał w prokuraturze towarzyszący mu funkcjonariusz BOR – szef kancelarii premiera rozmawiał z Rosjanami dwie godziny. Nietypowe miejsce spotkania jednoznacznie wskazuje, że rozmowy te nie miały charakteru oficjalnego.
Ponadto – jak ustaliliśmy – na spotkaniu w restauracji nie było nikogo z resortu spraw zagranicznych ani z Ambasady RP w Moskwie (MSZ oficjalnie potwierdziło nasze informacje). To bardzo dziwna sytuacja, biorąc pod uwagę, że Arabski miał tam omawiać sprawy organizacji wizyt 7 i 10 kwietnia w Katyniu. Dlaczego tak ważne kwestie szef kancelarii premiera postanowił podjąć indywidualnie czy też – mówiąc dobitniej – bez świadków? I kolejne pytanie: z kim spotkał się wysłannik Tuska?
Jak ujawniła w „Gazecie Polskiej” Anita Gargas, 17 marca 2010 r., o godz. 17, Arabski widział się z ministrem Jurijem Uszakowem – zastępcą szefa kancelarii Władimira Putina ds. zagranicznych, jednym z najbardziej zaufanych ludzi rosyjskiego premiera. Nie wiadomo jednak, czy do rozmowy doszło właśnie w moskiewskiej restauracji, czy wcześniej lub później w jakimś innym miejscu .
Pewne natomiast jest, że wyjazd Arabskiego do Moskwy uniemożliwił wizytę w Rosji Mariuszowi Handzlikowi z Kancelarii Prezydenta. Handzlik chciał sprawdzić, czy Rosjanie i urzędnicy polskiej ambasady są przygotowani na przyjęcie prezydenckiej delegacji. 16 marca wystosował więc pismo do MSZ, prosząc o pomoc w przeprowadzeniu wizyty. Tego samego dnia Ambasada RP w Moskwie, a dokładnie jej szef Jerzy Bahr, wysłał w trybie pilnym odpowiedź. „Uprzejmie informuję, że – jak właśnie mnie powiadomiono – w związku z aktualnymi przygotowaniami kwietniowych uroczystości katyńskich (delegacja z ministrem T. Arabskim oraz A. Kremerem 17–18 bm.) [...] nie jest możliwe zrealizowanie planowanych przez Pana Ministra spotkań w dniu 19 bm.” – czytamy w piśmie do Mariusza Handzlika.
„Wizyta Arabskiego zablokowała możliwość rozpoznania przez Kancelarię Prezydenta tego, co się naprawdę dzieje w związku z przygotowaniami do uroczystości w Katyniu. A pamiętajmy, że kancelaria Lecha Kaczyńskiego była od początku marca bardzo zaniepokojona nieoficjalnymi informacjami, jakie do niej docierały, m.in. o stanie lotniska w Smoleńsku” – mówił „Gazecie Polskiej” w grudniu 2010 r. Antoni Macierewicz.
Niskie loty „Araba”
Tomasz Arabski należy do najbardziej zaufanych osób premiera i do najważniejszych jego doradców. Szef PO prywatnie mówi o nim „Arab”.
Z dokumentów rządowych jednoznacznie wynika, że to właśnie Arabski był koordynatorem lotu rządowego samolotu Tu-154M do Smoleńska 10 kwietnia 2010 r.
„Przewóz osób uprawnionych do korzystania z wojskowego specjalnego transportu lotniczego wykonują w ramach służby publicznej statki powietrzne jednostki wojskowej wyznaczonej przez Dowódcę Sił Powietrznych. […]. Koordynatorem realizacji Porozumienia jest Szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów” – czytamy w dokumencie pt. „Porozumienie w sprawie wojskowego specjalnego transportu lotniczego”, podpisanym 18 lipca 2005 r.
Dalsza część porozumienia mówi, że to koordynator, czyli szef kancelarii premiera, sporządza zamówienie na wykorzystanie samolotu wojskowego, które przekazuje dowódcy Sił Powietrznych, dowódcy jednostki wojskowej wykonującej transport oraz szefowi Biura Ochrony Rządu.
Do instytucji korzystających z wojskowego transportu lotniczego, o których jest mowa we wspomnianym porozumieniu, należało zapewnienie we własnym zakresie wyposażenia pokładowego oraz wyżywienia – za wszystkie inne czynności był odpowiedzialny koordynator minister Tomasz Arabski.
Trzeba zaznaczyć, że Arabski odegrał główną rolę także w organizowaniu lotów Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska do Brukseli jesienią 2008 r. To właśnie wtedy doszło do gorszącego spektaklu medialnego, czyli publicznej odmowy udostępnienia rządowego samolotu Prezydentowi RP.
Przypomnijmy: 11 października 2008 r. minister Bogdan Klich ogłosił, że z powodu choroby pilota do Brukseli polecieć będzie mógł rządowym Tu-154 tylko premier.
Ponieważ gazety szybko zaczęły pisać o „przedszkolnym sporze o samolot”, dwa dni później doszło do spotkania prezydenta z premierem, na którym miano wypracować rozsądny konsensus: Tu-154 zabierze do Brukseli Donalda Tuska, a następnie wróci do Warszawy po Lecha Kaczyńskiego. Porozumienie trwało jednak bardzo krótko, bo już wieczorem 14 października Tomasz Arabski stwierdził, że rządowy samolot nie zostanie udostępniony prezydentowi. Arabski zdementował też informację, jakoby premier zgodził się wcześniej użyczyć Tu-154 Kaczyńskiemu. Zdaniem szefa kancelarii Tuska – „wniosek prezydenta o samolot dotyczył celów prywatnych”, a Tu-154 nie mógł wrócić po Lecha Kaczyńskiego, gdyż był potrzebny przebywającemu na szczycie UE premierowi.
Arabski najwyraźniej nie ustalił jednak właściwej wersji ze swoim przełożonym. Donald Tusk bowiem, zapytany przez dziennikarzy, czy faktycznie będzie potrzebował bezczynnie stojącego w Brukseli samolotu, odparł: „Powiem brutalnie – nie potrzebuję pana prezydenta, na tym polega problem” .
„Orsom” – bardzo doświadczony dyplomata
14 lutego 2010 r. do pracy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych przywrócono Tomasza Turowskiego (ur. 1948) – dyplomatę, byłego ambasadora Polski na Kubie, wcześniej pracującego m.in. w Ambasadzie RP w Moskwie. Już następnego dnia Turowski znalazł się w Moskwie, zajmując stanowisko kierownika Wydziału Politycznego ambasady. „Decyzję o powierzeniu mu tej funkcji kierownictwo MSZ podjęło, kierując się jego bogatym doświadczeniem dyplomatycznym, w tym pobytem w latach 90. na placówce w Moskwie właśnie. [...] pan Turowski otrzymał od ówczesnego ambasadora zadanie udziału w przygotowaniu wizyt w Katyniu zarówno premiera Donalda Tuska 7 kwietnia 2010 r., jak i prezydenta Lecha Kaczyńskiego 10 kwietnia 2010 r.” – napisał rzecznik prasowy MSZ w odpowiedzi na pytania autorów programu telewizyjnego „Warto rozmawiać”.
„Bogate doświadczenie dyplomatyczne” Turowskiego sięga czasów PRL. Jak ujawniła „Rzeczpospolita” – człowiek odpowiedzialny za wizytę w Rosji prezydenta i premiera był w komunistycznej Polsce agentem najbardziej elitarnej komórki wywiadu: Wydziału XIV w Departamencie I. Struktura ta zrzeszała głównie „nielegałów”, a więc agentów działających na terenie obcych państw bez oficjalnej funkcji dyplomatycznej, często pod zmienionym nazwiskiem. Dostęp do danych tej agentury miały służby sowieckie.
Turowski w 1975 r., będąc już oficerem wywiadu, zgłosił się do rzymskiego zakonu jezuitów. Szybko nawiązał kontakt z wpływowymi osobami związanymi z Kurią Rzymską, a po wstąpieniu na tron Piotrowy Karola Wojtyły wtopił się w jego najbliższe otoczenie (miał m.in. być w dobrych stosunkach z szefem papieskiej ochrony). Meldunki sygnował pseudonimem „Orsom”. Z tzw. katalogów jezuickich wynika, że w czasie zamachu na Ojca Świętego Turowski przebywał w Rzymie; niestety, jego meldunki z tego okresu zniknęły .
„Orsom” służył komunistom aż do upadku systemu totalitarnego. Do „dyplomacji” wrócił w 1993 r. – najpierw pracował w Departamencie MSZ ds. Wschodniej Europy, potem – od 1996 r. – był radcą i ministrem pełnomocnym w Ambasadzie RP w Moskwie. W międzyczasie zdążył wzbudzić podejrzenia polskiego kontrwywiadu. Jak napisał „Nasz Dziennik”, Turowski „był w latach 90. rozpracowywany przez Urząd Ochrony Państwa. UOP sprawdzał jego kontakty z oficerem rosyjskiego wywiadu Grigorijem Jakimiszynem” .
Osoba o tak bujnej przeszłości nie mogła nie przydać się polskiemu MSZ przy organizacji wizyt premiera i prezydenta w Smoleńsku. Już tydzień po objęciu przez Turowskiego stanowiska kierownika Wydziału Politycznego ambasady resort pod kierownictwem Radosława Sikorskiego skierował do Kancelarii Prezydenta pismo nakłaniające Lecha Kaczyńskiego, by zadeklarował, że uda się do Katynia akurat 10 kwietnia. Niedługo, po publicznym potwierdzeniu tej daty przez prezydenta, minister Tomasz Arabski ujawnił, że Tusk i Putin spotkają się w Katyniu 7 kwietnia – co było równoznaczne z rozdzieleniem obchodów.
Gdy samolot z Prezydentem RP i 95 innymi osobami rozbijał się pod Smoleńskiem, Tomasz Turowski stał na płycie lotniska Siewiernyj. Nie wiadomo, co robił zaraz po tragedii. Sławomir Wiśniewski, montażysta TVP, który z własną prywatną kamerą przybył na miejsce katastrofy kilka minut po rozbiciu się samolotu, zeznał w prokuraturze wojskowej: „Gdy funkcjonariusze [FSB – przyp. aut.] próbowali mi wyrwać torbę z kamerą, którą schowałem do środka, w grupie rosyjskich funkcjonariuszy był przynajmniej jeden Polak. Ci, co mnie zatrzymali, zapytali się, czy mnie zna. On odpowiedział po polsku, ja nie znam tego człowieka, a następnie po rosyjsku powiedział, żeby mnie aresztować i zniszczyć sprzęt. Ja kojarzę z twarzy tego człowieka, wydaje mi się, że jest to jakiś pracownik ambasady albo konsulatu polskiego. Rozpoznałbym go, był wysoki, szczupły, krótko obcięty szatyn, w długim, beżowym płaszczu. Miał na pewno więcej niż 50 lat. Jestem przekonany, że był to Polak, mówił po polsku bez akcentu, twardo, bez zmiękczenia”. Czy chodziło o Turowskiego? Wiśniewski przez 10 miesięcy nie chciał dać jednoznacznej odpowiedzi. Wreszcie, pod koniec lutego 2011 r., w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” stwierdził, że osobą, która chciała zniszczyć jego sprzęt, był prawdopodobnie Grzegorz Cyganowski – II sekretarz ds. politycznych Ambasady RP w Moskwie. Szkopuł w tym, że Cyganowski jest znacznie młodszy i z pewnością nie wygląda na więcej niż 50 lat.
W aktach prokuratury znajduje się też ciekawe zeznanie Dariusza Górczyńskiego, naczelnika Wydziału Federacji Rosyjskiej w Departamencie Wschodnim MSZ: „Ambasador Turowski około godz. 12 przekazał mi, że otrzymał informację od funkcjonariusza FSO, że trzy osoby przeżyły i w ciężkim stanie zostały przewiezione do szpitala”. Plotka lub prawdziwa informacja o trzech rannych pasażerach (bądź trzech odjeżdżających z miejsca katastrofy na sygnale karetkach) przewijała się w kilku innych relacjach świadków, m.in. jednego z oficerów BOR.
Już po katastrofie Turowski miał nie reagować na prośby o umożliwienie wylotu ze Smoleńska Jaka-40 z Jackiem Sasinem, który chciał jak najszybciej dostać się do Warszawy. W wyniku spóźnionego przybycia Sasina – najwyższego rangą żyjącego urzędnika Kancelarii Prezydenta – Bronisław Komorowski sprawnie przejął władzę w ośrodku prezydenckim, uzyskując m.in. dostęp do osławionego aneksu do raportu z likwidacji WSI. W dokumencie tym – jak nieoficjalnie wiadomo – nazwisko obecnego prezydenta pojawia się w wyjątkowo negatywnym kontekście.
W tym miejscu warto przypomnieć, co o związkach Turowskiego i Komorowskiego pisał na swoim blogu na portalu Niezalezna.pl poseł do Parlamentu Europejskiego Ryszard Czarnecki. „Pan ambasador-minister pełnomocny Tomasz Turowski był i jest – jako jeden z nielicznych polskich dyplomatów – na «ty» z prezydentem Bronisławem Komorowskim”. Znajomość ta ma trwać – według Czarneckiego – od przynajmniej pięciu lat. „Tomasz Turowski wielokrotnie publicznie chwalił się, że wysokie stanowisko w naszej placówce w stolicy Rosji w lutym 2010 r. załatwiał dla niego ówczesny Marszałek Sejmu RP, obecny prezydent Bronisław Komorowski. Obaj panowie są zaprzyjaźnieni, mówią sobie po imieniu i utrzymywali również kontakty nie tylko służbowe, ale i towarzyskie poza gmachem na Wiejskiej w Warszawie” – dodawał Czarnecki.
Jak ujawnił w „Gazecie Polskiej” Aleksander Ścios , 15 kwietnia 2010 r., w piątym dniu żałoby narodowej, Tomasz Turowski jak gdyby nigdy nic brał udział w konferencji poświęconej „bohaterstwu żołnierzy radzieckich – wyzwolicieli”, zatytułowanej „Czyn narodu radzieckiego w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej 1941–1945”. Odbyła się ona w moskiewskiej Akademii Ekonomii i Prawa, słynącej z czołobitnego podejścia do tradycji ZSRR. Na zakończenie konferencji przystrojony okolicznościowym kotylionem Turowski pozował wraz z innymi uczestnikami do pamiątkowej fotografii. Zdjęcie umieszczono na stronie internetowej uczelni, przyozdabiając je ramką z symbolem sierpa i młota.
Biznesowe kontakty szefa kancelarii
O człowieku, który koordynował lot Prezydenta RP do Smoleńska i który w tajemniczych okolicznościach spotykał się z Rosjanami w moskiewskiej restauracji, warto powiedzieć coś więcej.
W lutym 2010 r. „Gazeta Polska” informowała, że Tomasz Arabski, szef kancelarii premiera, nabył w 2008 r. akcje przedsiębiorstwa, którego radzie nadzorczej przewodzi biznesmen Wojciech K., szef rady nadzorczej spółki akcyjnej Bomi (sieć delikatesów). Według „Rzeczpospolitej”, nazwisko K. pojawia się m.in. w aktach zabójstwa groźnego olsztyńskiego gangstera Dariusza R. „Rz” dotarła także do stenogramów rozmów zarejestrowanych przez CBŚ. Wynika z nich, że Wojciech K. szczególnie interesował się śledztwem w sprawie zamordowania Krzysztofa Olewnika. Kiedy w maju 2006 r. zapadła decyzja o przekazaniu akt sprawy Olewnika do Olsztyna, prowadzący ją prokurator Piotr Jasiński zadzwonił do biznesmena, mówiąc: „Mamy tę sprawę”.
„Wojciech K. to dawny rezydent Pruszkowa w Olsztynie. Bardzo niebezpieczny człowiek. Szanowany gangster” – powiedział w „Superwizjerze” TVN Jarosław S. ps. „Masa”, świadek koronny w sprawie gangu pruszkowskiego.
Z oświadczenia majątkowego Tomasza Arabskiego, które zostało złożone 25 marca 2009 r., wynika, że posiadał 11 500 akcji Bomi wartości 119 600 zł. W 2009 r. wysłaliśmy pytania do ministra dotyczące posiadanych przez niego udziałów, jednak nam nie odpowiedział.
Związki Arabskiego z Bomi i K. raczej nie są przypadkowe. „W lipcu 2008 r. spółka Bomi, której akcjonariuszem także jest dom maklerski IDMSA, postanowiła, że przejmie Rabat Pomorze” – pisała w październiku 2009 r. „Niezależna Gazeta Internetowa” . Co ciekawe – akcje Rabatu, które zamieniono potem na walory giełdowe Bomi, zaproponowano 35 prominentom ze świata biznesu, m.in. członkom zarządu giełdy i żonie Jacka Sochy, byłego ministra skarbu. „Wśród akcjonariuszy Rabatu, którzy stali się właścicielami akcji Bomi, jest wiele innych wpływowych osób. Na liście znalazła się też Dorota Arabska, żona Tomasza Arabskiego, szefa kancelarii premiera Donalda Tuska. Wkład akcji Rabatu Doroty Arabskiej wyceniono przy zamianie na 372 tys. zł” – ujawniła „Niezależna Gazeta Internetowa”. |
|
Gość |
Wysłany: Wto 19:51, 30 Paź 2012 Temat postu: |
|
Rzeczpospolita" zmienia zdanie ws. trotylu? Zniknęło kluczowe zdanie
"Rzeczpospolita" dziś po południu zamieściła oświadczenie, w którym odniosła się do reakcji prokuratury na jej tekst ws. katastrofy smoleńskiej. Po kilku godzinach zniknęło z niego ważne zdanie: "Pomyliliśmy się pisząc dziś o trotylu i nitroglicerynie".
"Rzeczpospolita" podała dziś że polscy prokuratorzy i biegli, którzy ostatnio badali wrak Tupolewa w Smoleńsku, odkryli na nim ślady materiałów wybuchowych - trotylu i nitrogliceryny. Na specjalnej konferencji prasowej zaprzeczył temu płk Ireneusz Szeląg, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która prowadzi śledztwo ws. katastrofy z 10 kwietnia 2010 r.
Jak powiedział, informacje "Rz" wymagają sprostowania, zawierają "szereg informacji nieprawdziwych lub co najmniej nieprecyzyjnych" oraz "nieuprawnione spekulacje".
Charakter publikacji gazety o rzekomym wykryciu trotylu na szczątkach samolotu Szeląg uznał za "sensacyjny". "Powołani przez prokuraturę biegli nie stwierdzili obecności na wraku tupolewa trotylu ani żadnego innego materiału wybuchowego" - oświadczył.
"Prokuratura wojskowa zapewnia, że nie wykryła na wraku rządowego Tupolewa w Smoleńsku śladów trotylu i nitrogliceryny. Nie może jednak wykluczyć obecności materiałów wybuchowych na pokładzie z uwagi na obecność wysokoenergetycznych zjonizowanych składników. Analogiczne do tych, które występują w materiałach wysokoenergetycznych, w tym materiałach wybuchowych. Pomyliliśmy się pisząc dziś o trotylu i nitroglicerynie. To mogły być te składniki, ale nie musiały. Aby ostatecznie przekonać się, czy to materiały wybuchowe, okazuje się, że potrzeba aż pół roku badań laboratoryjnych. Dopiero wtedy, czyli ponad trzy lata po katastrofie, mamy dowiedzieć się, czy doszło do eksplozji, czy nie" - tak brzmiał pierwotnie pierwszy akapit oświadczenia "Rz".
Po godzinie 18 na stronie internetowej dziennika pojawiło się nowe oświadczenie. Zabrakło w nim fragmentu, w którym redakcja przyznawała się do pomyłki.
"Prokuratura wojskowa zapewnia, że nie wykryła na wraku rządowego tupolewa w Smoleńsku śladów trotylu i nitrogliceryny. Nie może jednak wykluczyć obecności materiałów wybuchowych na pokładzie z uwagi na obecność zjonizowanych składników. Analogicznych do tych, które występują w materiałach wysokoenergetycznych, w tym materiałach wybuchowych. Nie można jednoznacznie stwierdzić obecności trotylu i nitrogliceryny. To mogły być te składniki, ale nie musiały. Okazuje się, że aby ostatecznie przekonać się, czy obecne były tam materiały wybuchowe, potrzeba aż pół roku badań laboratoryjnych. Dopiero wtedy, czyli ponad trzy lata po katastrofie, mamy dowiedzieć się, czy doszło do eksplozji, czy nie" - czytamy na stronie rp.pl.
"W związku z telefonami i pytaniam niektórych kolegów i koleżanek o oświadczenie »Rz« i tekst Cezarego Gmyza w »Rz«. Krótko - rozum nie powinien przegrywać ze strachem. Wiem, że Czarek b. długo sprawdzał materiały i weryfikował prawdziwosć informacji. Wiem też, że zrobił to rzetelnie i solidnie. Jego publikacja w »Rz« jest publikacją odpowiadającą prawdzie" - napisał na Facebooku dziennikarz "Rzeczpospolitej" Wojciech Wybranowski.
Publikację skomentował także redaktor naczelny "Rz". Tomasz Wróblewki podkreślił, że jego redakcja zdecydowała się na publikację tego materiału, bo po dwóch i pół roku śledztwa wciąż nie ma odpowiedzi na kluczowe pytania w tej sprawie. Dziennikarz dodaje, że głównym przesłaniem publikacji było wyeliminowanie tezy o zamachu.
Prokuratura zaprzecza doniesieniom "Rzeczpospolitej"
Płk Szeląg zaprzeczył, by - jak pisała "Rz" - stwierdzono ślady materiałów wybuchowych wewnątrz samolotu, na poszyciu skrzydła, w miejscu łączenia kadłuba ze skrzydłem, na miejscu katastrofy i na wydobytych ostatnio szczątkach Tu-154M.
Szeląg poinformował, że wszystkie szczątki wraku zbadano tzw. spektrometrami ruchliwości jonów pod kątem obecności związków chemicznych mogących stanowić materiały wysokoenergetyczne, w tym wybuchowe. - Biegli nie stwierdzili obecności na badanych elementach jakichkolwiek materiałów wybuchowych - dodał.
Zamówiona przez WPO opinia ekspertów z policji dotyczy jakichkolwiek śladów materiałów wybuchowych na wraku. Ich całościowa opinia może być gotowa nawet za pół roku.
Według Szeląga czynności biegłych służyły zabezpieczeniu próbek, a nie wyciąganiu wniosków. - Dopiero badania laboratoryjne będą mogły być podstawą do twierdzenia o istnieniu bądź nieistnieniu śladów materiałów wybuchowych - podkreślił Szeląg. Dodał, że dziś takie wnioski może "wyciągać jedynie laik, osoba niemająca elementarnej wiedzy na temat tego rodzaju badań".
Jak wyjaśniał Szeląg, urządzenia wykorzystywane w Smoleńsku mogą w taki sam sposób sygnalizować obecność materiału wybuchowego, jak i innych związków np. pestycydów, rozpuszczalników i kosmetyków. Dodał, że wielokrotnie sygnalizowały one możliwość wystąpienia związków chemicznych o budowie podobnej do materiałów wysokoenergetycznych; reagowały np. na namiot wykonany z PCW.
(rp.pl/PAP, RZ)
|
|